środa, 14 marca 2018

1. Prolog


Zimno zaznaczało już swoją obecność na drżących, bezlistnych gałęziach. Z ust pięciu przemykających w mroku postaci uchodziła para, świadcząca nie tyle o zmęczeniu, co o rosnącej adrenalinie. Doskonale wiedzieli dokąd zmierzają i kogo mają spotkać na swojej drodze.
Kilkaset jardów dalej czujnie szli dwaj opatuleni szalikami mężczyźni. Ich rude czupryny wystawały spod wydzierganych czapek, a jasnoniebieskie oczy błyszczały w mroku. Choć ostatnio nastroje w Zakonie były dość grobowe, co jakiś czas mężczyźni zamieniali ze sobą dwa słowa i wymieniali uśmiechy. Starszy zdołał nawet po raz kolejny pogratulować młodszemu.
- Będę pierwszorzędnym wujkiem, mówię ci. Dzięki mnie ten twój szkrab będzie machał różdżką zanim zdążysz powiedzieć „mimbulus mimbletonia.
Drugi już miał mu odpowiedzieć, że da dziecku do ręki różdżkę dopiero wtedy, gdy będzie pewny, że wydłubie wujowi oko, ale nagle zesztywniał. Cisza kuła go w uszy, ale nie mógł się wyzbyć wrażenia, że powietrze zrobiło się jakby cięższe.
-Uważaj! – wrzasnął, odpychając starszego brata i sięgając po różdżkę, gdy promień czerwonego światła przeciął przestrzeń między mężczyznami. Gideon podniósł się z ziemi i również sięgnął po broń, a jego oczom ukazało się pięcioro Śmierciożerców. Jednego z nich znał aż za dobrze.
- Fabian, zbieraj się – mruknął do młodszego brata, ale ten ani myślał się ulatniać. Jakby w jednej chwili, wszyscy zdecydowali się na atak. Noc błyszczała złowrogo kolorowymi iskrami, gdy dwóch młodych mężczyzn, dzielnie stawiło czoła pięcorgu zwolennikom Czarnego Pana. Dwóch śmierciożerców padło, co tylko rozwścieczyło pozostałych.
-Zdychaj, Prewett! – warknąół w końcu nie kto inny, jak Antonin Dołohow. Fabian nie zdążył nawet się obejrzeć, a już patrzył w puste oczy starszego brata. Wrzeszcząc dziko, zaczął miotać w Śmierciożerców zaklęciami bez opamiętania. To była długa walka. Stanowczo za długa by ją przegrać. Ale, gdy i Fabian padał bez życia na ziemię przez chwilę wydawało mu się, że widzi .

Może nawet przez myśl zdążyło mu przemknąć, że sama śmierć nie bolała tak, jak zdrada.